Znów wypożyczyłam kolejny tytuł ze względu na interesującą ilustrację na okładce - wiem, że nie powinno oceniać się książek po okładce, jednak cybernetyczna stopa w czerwonym buciku oraz fantazyjny napis na tyle przykuł moją uwagę, że postanowiłam zapoznać się z tą pozycją bliżej. Tak oto trafiłam do świata przyszłości - gdzie ludzie, maszyny i cyborgi mieszkając razem na Ziemi, zmagają się z obrzydliwą zarazą. Najgorsze jest to, że to wcale nie jest ich jedyny problem - inna, tajemnicza nacja z Księżyca w tym czasie próbuje na planecie przejąć władzę... I gdzie tutaj miejsce na tytułowego Kopciuszka (Cinderella)?
Warto przeczytać:
Joey Graceffa - "Dzieci Edenu" [RECENZJA]
Mam wrażenie, że po dawnym-niedawnym sukcesie "Igrzysk Śmierci", rynek został dosłownie zalany całą masą powieści dla młodzieży z nurtem antyutopijnym w tle. Oczywiście musi być strasznie, mrocznie - główna bohaterka traci rodzinę, przyjaciół oraz... sama walczy z całym systemem!
Wybrałam "Dzieci Edenu" spośród innych książek na półce w bibliotece, ponieważ zainteresował mnie opis - jakkolwiek motyw ludu ciemiężonego przez totalitarne państwo w niedalekiej przyszłości został ostatnio przez twórców przemaglowany tak wiele razy, że aż powoli zaczyna robić się to nudne i pretensjonalne - tak moją uwagę zwrócił fakt dotyczący głównej bohaterki, która miała być całkowicie odcięta od świata zewnętrznego. Otóż dziewczyna imieniem Rowan jest nielegalnym dzieckiem - jej każdy oddech łamie prawo. Powinna nie istnieć, a jednak jest drugim dzieckiem swoich rodziców w świecie, gdzie można mieć tylko pojedyncze potomstwo. Dlatego też rodzice Rowan postanowili ją ukryć i udawać, jakoby ich syn był jedynakiem. Jednakże dopisek na okładce, traktujący o szczególnej wyjątkowości autora, zapalił moją ostrzegawczą lampkę w mózgu.
Kingdom: Classic [RECENZJA]
Są takie gry, które okazjonalnie wpadną w moje ręce tylko dlatego, że Steam zlituje się nad biednymi graczami i rzuci jakiś ochłap za darmo. Czasem są to tytuły-perełki, z których każdy się ucieszy - a czasem takie gówna opakowane w stertę kolorowego papieru i kokardek... że po przejrzeniu recenzji w sklepie, człowiek się zastanawia czy ludziom naprawdę podobają się tak proste oraz niedopracowane gry bez krzty wyobraźni, czy po prostu ktoś im wszystkim zapłacił. Chociaż... czego się spodziewać po recenzentach, którzy ledwo skubnęli tytuł i po godzinie już wiedzą, jak bardzo dobra ta gra jest. A potem już nigdy do niej nie wracają, bo mają kilkadziesiąt innych, fatalnych pozycji w swojej bibliotece.
O czym mowa - o "Kingdom: Classic". Jakolwiek jej opis brzmi świetnie na papierze, tak wykonanie oraz przekucie pomysłu w kod jest jakimś nieporozumieniem.
Tomb Rider - Film 2018 [RECENZJA]
Prawdopodobnie chyba każdy szanujący się gracz zna pannę Larę Croft - piękna i inteligentna, jedna z najbardziej znanych wirtualnych kobiecych postaci. Nie jest to zaskakujące, że po sukcesie rebootu serii z 2013 roku, twórcy postanowili jeszcze na dokładkę nakręcić nowy film o przygodach młodej archeolożki. W końcu ostatnia produkcja spod szyldu Tomb Ridera wyszła ponad 15 lat temu, a świeże pieniążki zawsze miło jest przytulić.
Poniższa recenzja skupia się głównie na aspektach, jak dobrze udało się odwzorować grę - w końcu tylko po to poszłam do kina, by zobaczyć jak filmowcom udało się ująć na ekranie historię początków Lary. Ponoć to ekranizacja, prawda?
Pierwsza rzecz, która sprawiła ból w moim małym nerdowskim serduszku, pojawia się już na samym początku - w tej części Lara Croft nie jestem archeologiem! Ba, nie jest nawet studentką archeologii, tylko uwaga - kurierem! I to w dodatku kurierem na rowerze! Ja pierdolę, kto wpadł na taki genialny pomysł, by zerwać z tradycją i zabrać Larze jej profesję, będącą dosłownie jej drugim imieniem! Kogoś tutaj chyba ostro popierdoliło...
Poniższa recenzja skupia się głównie na aspektach, jak dobrze udało się odwzorować grę - w końcu tylko po to poszłam do kina, by zobaczyć jak filmowcom udało się ująć na ekranie historię początków Lary. Ponoć to ekranizacja, prawda?
Pierwsza rzecz, która sprawiła ból w moim małym nerdowskim serduszku, pojawia się już na samym początku - w tej części Lara Croft nie jestem archeologiem! Ba, nie jest nawet studentką archeologii, tylko uwaga - kurierem! I to w dodatku kurierem na rowerze! Ja pierdolę, kto wpadł na taki genialny pomysł, by zerwać z tradycją i zabrać Larze jej profesję, będącą dosłownie jej drugim imieniem! Kogoś tutaj chyba ostro popierdoliło...
Golden Gate String Quartet [AK Kwadratowa]
Ostatnio oKruszek miał przyjemność projektować dla Samorządu Studenckiego grafiki promujące eventy z okazji Dnia Kobiet - covery na fejsa, plakaty, bilety... Masa pracy, jak również masa satysfakcji oraz... tym oto sposobem wylądował pewnego wieczoru na koncercie!
Dzięki współpracy Samorządu Studentów Politechniki Gdańskiej z Klubem Akademickim Kwadratowa była możliwość zaprosić kobiecy kwartet smyczkowy "Golden Gate String Quartet" na scenę w celu uczczenia Dnia Kobiet i zapewnienia Studentkom PG niesamowitych wrażeń. Koncert odbył się w ramach projektu "Politechnika Otwarta" - inicjatywy, która pomaga upowszechniać kulturę poprzez pomoc w organizacji wydarzeń skierowanych do szerokiego grona osób.
James Dawson - "Wypowiedz jej imię" [RECENZJA]
Przyznaję - po powieści, która uzyskała wyróżnienie wśród innych
tytułów literatury młodzieżowej oraz otrzymała nagrodę "Queen of Teen"
spodziewałam się czegoś lepszego. "Wypowiedz jej imię" to sztampowa
historia typu horror, kręcąca się wokół motywów zjaw, niewyjaśnionych
zniknięć oraz plotek. Gdybym miała wskazać typową twórczość, której
celem jest wystraszenie czytelnika, bez wahania pokazałabym palcem
książkę Jamesa Dawsona.
Tradycyjnie akcja zaczyna się w
Halloween - grupa nastolatków, nie mając lepszego pomysłu, spotyka się i
opowiada sobie najróżniejsze straszne historie. W końcu postanawiają
przywołać ducha Krwawej Mary - przecież to tylko zabawa, a zjawy nie
istnieją. Oczywiście potem wszystko okazuje się prawdą, a Mary
prześladuje każdego uczestnika feralnego rytuału.
Doki Doki Literature Club [RECENZJA]
Doki
Doki Literature Club to jedna z tych gier, w którą zagrałam tylko i
wyłącznie ze względu na rozgłos wokół niej - kiedy kolejna osoba z listy
znajomych napisała do mnie "Hej, grałaś już w DDLC?", pomyślałam sobie,
że może warto dać tej grze szansę. Gdyby nie gorące recenzje fanów oraz
pełne przerażenia wpisy na Reddicie, zapewne bym nie spojrzała na ten
tytuł. Nie mam nic do visual novel, od czasu do czasu lubię się z jakąś
zaznajomić... jednakże opis fabuły DDLC zupełnie mnie nie zainteresował.
Brzmiało jak kolejne, typowe romansidło - i czy właśnie w tym nie tkwił
haczyk?